Rebekah objęła nieznanego bruneta w
pasie i zaczęła, kręcąc przy tym biodrami, schodzić z nim coraz
niżej i wypinać zgrabnie pośladki przy powrocie do góry.
Uśmiechała się frywolnie, zagryzała dolną wargę, bawiła się
włosami, od wejścia do klubu ustawił się już do niej wianuszek
mężczyzn. Penelope siedziała przy barze, sączyła martini z
lodem, odrzucała wszystkich adoratorów, jacy zdobyli się na odwagę
i do niej podeszli. Wzrokiem wyłapywała tylko jednego mężczyznę,
którego zapach krwi, czuła w swoim pobliżu, wiedziała już , że
będzie on jej nocną przekąską. Blond wampirzyca, bawiła się
wyśmienicie, co raz puszczała Penelope oczko i wołała ją na
parkiet, ta jednak uparcie odmawiała, cieszyła się jednak, że
Rebekah zdarzyła zapomnieć, choć na chwilę i brutalne
rzeczywistości Mystic Falls. Znajdowały się teraz w Atlancie,
Penelope pamiętała to miasto jeszcze z czasów gdy mieszkała tu
jako Pani Salvatore, nigdy później już go nie odwiedzała, aż do
tej nocy. Rebekah widoczne zalana w trupa objęła dwójkę mężczyzn
i zaczęła się kierować w stronę wyjścia, widząc, że nie
potrzebuje już chłopaka o intensywnym zapachu krwi, Penelope
odpuściła go sobie i ruszyła za swoją ,,ciocią” . Wpakowały
się do samochodu i kazały wieźć się na rzekę, po drodze zaczęły
dobierać się do mężczyzn. Penelope zdjęła z jednego koszulę,
obcałowała jego nagi tors i przez chwilę wpatrywała się w cienką
pulsującą linę na jego szyi, wynurzyła swoje kły i wbiła się
nimi w mężczyznę. Zawył on cicho z bólu, wampirzyca wbijała się
coraz głębiej, łapczywie pijąc krew, od kilkunastu dni żywiła
się jednie butelkowaną z Banku Krwi, więc taka odmiana bardzo
dobrze jej zrobi. Kierowca zauroczony przez nie, siedział nieruchomo
na przednim siedzeniu. Nagle usłyszała ciche jęknięcie blondynki.
-Ups zabiłam go. - powiedziała,
otworzyła drzwi od swojej strony i wypchnęła go na zewnątrz,
turlając, wrzuciła go do rzeki. Penelope nie odrywała się od
swojego pożywienia, dopóki nie usłyszała wściekłego wrzasku
Rebekah. Szybko wyszła na dwór i znalazła się obok niej,
wampirzyca miała wbity kołek w sam środek serca, a przy niej
znajdował się zdumiony faktem, iż nie umiera, łowca. - Ten idiota
zniszczył mi sukienkę ! - krzyczała na cały głos, wyjęła kołek
i przyjrzała się dziurze. - A tak ją polubiłam ! Wyglądałam w
niej cholernie seksownie, podkreślała moje pośladki. Czy wiesz
jaka była idealne po stu latach gnicia w trumnie w dennej sukience
lat 20?! - wrzeszczała na niego. Penelope stała obok i śmiała się
z całej zaistniałej sytuacji, powstrzymując śmiech, powiedziała
w końcu.
-Masz szczęście, że nie złamałeś
jej paznokcie, już byś nie żył. - po czym wybuchła jeszcze
głośniejszym śmiechem.
- To nie jest śmieszne Penny, to była
moja nowa sukienka. - rzuciła oburzona i zalewając się rzewnymi
łzami próbowała zabić łowcę, jednak Penelope ją powstrzymała.
-Poczekaj chwilę. - złapała jej
nadgarstek. - Damy Ci szansę. - zwróciła się do mężczyzny. -
Jak pewnie zauważyłeś, nie da się na zabić zwykłym kołkiem,
niczym tak naprawdę nie da się nas zabić. Oszczędzimy Cię,
jeżeli powiesz nam co nieco o sobie i innych łowcach w tym rejonie.
- mężczyzna wyraźnie przestraszony przytaknął.
- Jestem Thomas, poluje tutaj sam, jak
widzicie. Nie znam zbyt wielu łowców, słyszałem o niejakim
Alaricku Saltzmanie w Mystci Falls, nie ma nas za dużo w tym
rejonie, ale podobano jakaś tajna organizacja tu jest....
- Shit ! Nemezis ? I nie raczyłaś mi
powiedzieć ? - wtrąciła oburzona blondyna.
- O ile się mogę założyć, że
zaraz polecisz do Nick'a ? - Rebekha pokazała jej tylko język i
udała obrażoną. - Coś jeszcze ? -zapytała
- Nic. -powiedział przestraszony.
- Za bardzo się nam nie przydałeś. -
odparła. - Jest twój - rzuciła do Rebekha i wróciła do swojej
przystawki zanim się wykrwawiła.
- Ale mówiłaś....
-Jej się nie ufa, dziecino, za bardzo
wdała się w swojego ojca. - powiedziała Rebekah nim ukręciła mu
kark.
Nastał ranek, Penelope siedziała w
samochodzie jadąc wściekle do szkoły, nie miała zamiaru się tam
pojawiać, ale Rebekah bardzo ją o to prosiła, tak naprawdę
myślała, że już nigdy nie będzie musiała chodzić do żadnej
dennej szkoły. Na parkingu spotkała Elenę, uśmiechnęła się do
niej i pomachała jej radośnie, wampirzyca z trochę przymuszanym
uśmiechem zrobiła to samo. Udała się prosto do sekretariatu po
swój plan, już od progu,większa część męskiej społeczności
szkolnej robiła do niej maślane oczy. Ona jednak nie była nikim
zainteresowana, zraniły ją zarówno słowa Damona, jak i Elijaha.
-Nie przejmuj się, jemu w końcu
przejdzie, zawsze mu przechodzi. - powiedziała Rebekah, dołączając
do niej.
- Słyszałaś... ale...
- Spokojnie, Nick nic nie słyszał,
sama wróciłam. Wiem, że musi Ci być trudno, ale zrozum go, on
musi wyładować na kimś przez tą całą sytuację.... wiesz z
naszą matką.
- Czemu to muszę być akurat ja ?
-zapytała
- Bo on wie, że nawet jak Cię zrani
ty mu wybaczysz i nie wbijesz mu sztyletu w serce jak Nick.
- Skąd ma taką pewność ?!-
prychnęła oburzona i weszła z blondynką do klasy. Elena i
Caroline patrzyły na nie podejrzanie. Penelope zmierzyła Rebekah
wrogim wzrokiem i usiadła na miejscu obok Eleny.
- Czyli jednak znasz Pierwotnych. -
powiedziała brunetka, gdy nauczycielka nie patrzyła w jej stronę.
-Nie, przyczepiła się do mnie na
korytarzu i zaczęła coś nawijać. - zaczęła się bronić.
Rebekha dwa rzędu z boku, zwinęła usta w dzióbek i wywróciła
oczami. Elena chyba jej uwierzyła, bo przez resztę lekcji się nie
odzywała. Po trzech godzinach, obydwie z blondynką wyczuły Klausa
na terenie szkoły. Jednak to nie one były obiektem, jego przybycia,
ale Caroline.
-Nie wiedziałam, że są ze sobą.
-skomentowała Rebekah.
-Wiesz, u nich to skomplikowane, na
szczęście mniej niż u mnie. Ją mogę jedynie znienawidzić
przyjaciele, ja mam przesrane na całej linii.
- Chodzi Ci o Elijaha ? -zapytała.
-Już sama nie wiem o kogo mi chodzi. -
wzięła blondynkę pod ramię, postanowiły urwać się z lekcji i
przejść się po mieście. Wybrały fontannę w centrum, usiadły na
jej krawędziach, w dłoniach trzymały kubki z kawą. - Chciałabym,
aby wszystko wróciło do starych czasów, gdy była tylko nasza
czwórka.
-Gdy nie było Damona i wszystko było
proste ? -wtrąciła się Rebekah.
- A co ty tak masz z tym Damonem?! -
rzuciła wściekle Pierwotna. - Chcesz się z nim przespać ? Może
Cię nie zabiję jak spróbujesz, jak będę miała dobry dzień. -
dotknęła rozpalonego czoła zimnymi dłońmi. Była całą
zdenerwowana, minęło dopiero kilkanaście godzin od akcji z Kate, a
ona tak naprawę nic nie zrobiła w kierunku uratowania swojej
rodziny. Była na siebie zła, gdy oni umrą, nie będzie miała
nikogo, kto ją powstrzyma w razie kłopotów, kto ją uratuje.
Będzie całkowicie sama. - Wiesz. -zaczęła – Kocham być
wampirem, gdybym się wtedy na to nie odważyła Mikael zabił by
mnie tamtej nocy, a tak, zobaczyłam jak zmienia się świat,
widziałam wszystkie najpiękniejsze miejsca na ziemi, tworzyłam
historię, zrozumiałam pojęcie miłości i poznałam własnego
ojca. Jeżeli Esther się dowie, że żyję, będzie próbowała
zabić mnie ponownie, a ja nie chcę umierać, bo jestem wampirem i
dobrze mi z tym.
-A co z Twoim planem ? -zapytała
Rebekah.
- Będzie trudny do zrealizowania, ale
nie niemożliwy, teraz tak się zastanawiam. O ile dobrze pamiętam,
będzie mi potrzebny jeszcze.... Kol.
-Kol ? -zapytała ponownie.
- Tak, musi być czwórka wampirów, a
ja nie będę mogła wziąć w tym udziału, a jakoś bardziej ufam
mu, niż Finnowi.
- On nigdy nie chciał zostać
wampirem, ale gdyby nie przemiana nie uratował by Sage.
Kilkanaście miesięcy po
przemianie, Nowy Kontynent.
Penelope chodziła wściekle w tą i
wewte po leśnej ścieżce, nie chciała niczego wielkiego, jedynie
możliwości powrotu do spalonego miasteczka i godnego pochówku jej
rodziny. W końcu ujrzała w oddali swojego ojca prowadzącego konia.
-Dziękuję, dziękuję ! -krzyczała
i rzuciła się mu na szyję.
-Jadę z Tobą , jakbyś miała
jakieś wątpliwości. - powiedział.
- Nic mi się nie stanie, dobrze
wiesz, nie można mnie zabić ! - była oburzona. Klaus wsiadł na
konia, pochwycił ją i ruszyli w kierunku spalonej osady, jechali
dzień i noc, aż w końcu znaleźli się na cmentarzysku jaki
pozostawili. Niklaus wykopał ogromy dół, do którego przeniósł
zwęglone zwłoki męża Penelope i jej dzieci. Ona posadziła na nim
kilka pięknych białych kwiatów, do oczu napłynęły jej łzy.
-Nie powinnaś płakać za
przeszłością oni nie żyją i nic na to nie poradzisz. Ty będziesz
żyć wiecznie i powinnaś się radować z tego powodu.
-Ale nie mogę, nie potrafię. Ja
żyję dla Ciebie, a moje dzieci dla mnie nie żyją.
-Jakie wzruszenie. - usłyszała,
lecz nie były to słowa Klausa.
-Finn- powiedział Pierwotny- Co ty
tu robisz ? Myśleliśmy, że uciekłeś. - zadrwił lekko.
- Przemieniłem Sage, braciszku,
mamy zamiar popłynąć na Stary Kontynent, razem i nawet ty nam w
tym nie przeszkodzisz.
-Ja chcę tylko, abyśmy byli
połączeni jak jedna rodzina, razem, wróć do nas, sam.
-Sage jest teraz najważniejsza w
moim życiu Niklause. Żegnaj. -powiedział i odwrócił się w
stronę swojej ukochanej, które czekała na niego pośród drzew.
Jednak Pierwotny nie poddał się tak szybko, rzucił się na swojego
młodszego brata, a ten upadł u jego stóp, przybierając szarawą
barwę i złuszczona skórę. Penelope i Sage krzyknęły.
-Coś ty zrobił ?! Zabiłeś go. -
powiedziała Pierwotna. Ruda nie ruszała się z miejsca , była zbyt
oszołomiona tym wszystkim lecz po chwili uciekła. Niklaus upadł na
kolanach przy ciele brata.
-Ja... ja … nie chciałem go
zabić.
-Ale to zrobiłeś ! Jesteś
mordercą jak Mikael, mordujesz własną rodzinę. - powiedziała
przez łzy stojąc nad nimi.
Obecnie.
W Mystic Falls znajdował się tylko
jeden kościół, wybudowany tuż po spaleniu poprzedniego w 1864
roku, wysoki, z ciemnego kamienia. Weszła cicho do środka ,
przeżegnała się i odnalazła wolny konfesjonał, uklękła i
nachyliła się ku twarzy księdza.
-Wybacz mi ojcze bo zgrzeszyłam.
- Bóg wybacza nam nasze grzechy córko,
powiedz mi czym tak zraniłaś jego oblicze.
-Jestem mordercą ojcze. - powiedziała.
-Taka młoda istota jak ty ? -zdziwił
się.
-Widzisz, wcale nie jestem taka młoda,
urodziłam się dawno temu, zanim odkryto Amerykę, zanim urodził
się Jezus. -powiedziała. - Morduje od wieków , ale ostatnio nie
czerpię z tego satysfakcji, czy to może przez fakt, że się
znudziłam, odnalazłam męża, straciłam kochanka ? -pytała
zadumana, ksiądz się wściekł, wyszedł z konfesjonału i kazał
jej się wynosić. Penelope rozejrzała się po kościele. - Ok –
westchnęła głośno- Sam tego chciałeś – wysunęła swoje dwa
przednie kły, uśmiechnęła się szeroko i zatopiła się w tętnicy
szyjnej księdza. Gdy jadła usłyszała zanany jej, choć dawno
nieobecny chód. - Zostawiłabyś mi trochę, też jestem głodny. -
powiedział Kol, gdy odwróciła się w jego stronę z jeszcze
większym uśmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz