29 października 2012

018. Gdy martwi wracają...

Damon złapał swoimi dłońmi jej policzki, spojrzał w jej oczy. Przeszła go nieopisana radość, myśl, że wróciło do niego coś co kochał najbardziej, nad życie. Dotykał swoimi palcami, jej włosów, ust, szyi, namiętnie ją całował, pożądał jej w każdym jej calu. A ona wtulała się w niego tymi swoimi zapłakanymi oczami i potarganymi włosami. Drżała całym ciałem, odzyskała go , już naprawdę, odzyskała go całego, z jego wspomnieniami. Z momentem ich poznania, z ich ślubem, ich pasją i namiętnością. Nie potrafiła ukryć wzruszenia, że stał on przed nią i pamiętał ją. To było dla niej najważniejsze. Caroline stanęła na schodach i przyglądała się im przez chwilę, lecz potem zniknęła w ciemnościach nocy.
- Naprawdę mnie pamiętasz, pamiętasz nas. -wyszeptała mu do ucha.
-Elijah zniszczył blokadę w moim umyślę. Znowu możemy być razem. Tak jak kiedyś. -powiedział, mogłoby się wydawać, że nie był trzeźwy, nogi mu się chwiały, zresztą cały był rozdygotany.
-Wiem, kochany, wiem. - mówiła mu. Była równie podniecona jak on. Zaczęli ostrożnie schodzić do piwnicy, zupełnie jakby byli ludźmi. Ostrożnie, unosząc się śmiechem, potykając na schodach, opadli na kanapie, gdzie przed chwila Penelope wykrzyczała Elijah'owi, że Elena jest jego potomkinią. - Kocham Cię Damon, Kocham i nigdy nie przestałam. - powiedziała i delikatnie ugryzła go w ucho, lecz nie były to najlepszy dobór słów. Damon nagle zesztywniał, usiadł obok niej na łóżku.
-Nie.-powiedział
-Co nie, nie kochasz mnie ? - odpowiedziała urażona i zaskoczona.
-TY mnie nie kochasz. - sprostował.
Penelope zaniosła się głośnym śmiechem.
-Żartujesz sobie, prawda ? Pokochałam Cię, odkąd zobaczyłam Cię wychodzącego z tego lasu.
- Jednak zapomniałaś wspomnieć o swoim związku z Elijahem.
- Jakie to ma znaczenie !
-Ma duże, okłamywałaś mnie, nigdy nie próbowałaś mnie odszukać, nie próbowałaś mnie rozkochać w sobie kolejny raz, wolałaś być z Elijahem. Nawet nakłoniłaś mojego własnego brata by też mnie okłamywał. - wampir wstał z kanapy. Penelope złapała go za nadgarstek.
-Nic nie wiesz, więc nie osądzaj mnie. Myślisz, że to było dla mnie łatwe, że mnie nie pamiętałeś , miałeś nie żyć....
-A ty miałaś żyć i bawić się dalej. -dokończył za nią, po chwili ciszy i opuścił dom Caroline zostawiając ją samą w piwnicy z jej własnymi demonami i lękami, bez jakiegokolwiek wsparcia. Do jej oczu napływały łzy, kolejne w tym dniu. Przyłożyła palce do usta, nie potrafiła wytłumaczyć co się przed chwilą stało. Przecież ją pamiętał, przecież ją kochał....
Zarzuciła na siebie płaszcz i wyszła, w tej chwili nie była wampirem, była kobieta porzuconą przez swojego mężczyznę, przez ukochanego, który kilka chwili wcześniej wyrwał z niej serce i doszczętnie zmiażdżył. Po kilku minutach skręciła w bramę cmentarną, bez problemu ją przeskoczyła i odnalazła alejkę prowadząca do jej grobu. Usiadła przy nim na ziemi,wpatrywała się w litery wyryte na nagrobku. Penelope Salvatore, brzmiało to tak dumnie, a jednocześnie pięknie i zniewalająco. Uważała , że idealnie się to ze sobą komponowało. Zaczęła płakać, ale nie była w stanie wydobyć z siebie furii, jaka zawsze jej towarzyszyła.
- Wydaje mi się, albo dorastasz. - usłyszała za sobą głos, oczy jeszcze bardziej zaszły jej łzami, uśmiechnęła się uroczo, ale dolną wargę przygryzła zębami, odwróciła się za siebie. Delikatny podmuch wiatru, odgarnął jej włosy z czoła. - Nie płacz, tyle razu Ci mówiłem, że gdy płaczesz puchniesz, a to nie wygląda sexy. - zaśmiała się. Mężczyzna usiadł obok niej. Delikatnie wyciągnęła do niego dłoń i położyła mu ją na policzku. -Wiesz, że jesteś wyjątkowa.
- Chodzi, ci o to, że mogę Cię dotknąć ?
-Nie, chodzi mi o to, że nigdy nie spotkałem kobiety takiej jak ty. Tak upartej, zadziornej, seksownej, a jednocześnie delikatniej i dziecięcej. - ponownie się zaśmiała tym razem, głośniej i bardziej donośnie, bardziej szczęśliwiej. Opadła mu na kolana i spojrzała w jego błękitne oczy.
-Dlaczego teraz? Tyle razy Cię wołałam, prosiłam byś przyszedł, nie miałam do kogo się zwrócić po poradę.
- Wiedziałem, że sobie poradzisz, jesteś dzielną dziewczynką.
-Nie nazywaj mnie tak, nie mamy już po szesnaście lat. - powiedziała. Jego dłoń delikatnie rozczesywała jej włosy.
-Wiesz co, wielkim plusem tego, że jestem martwy, jest to, że nie pijesz mojej krwi.
-Nie zmieniaj tematu. -powiedziała oburzona. - A co do Twojej krwi, zawsze chętnie mi ją dawałeś, pamiętasz? - walnęła go w żebra i ze śmiechem sturlała się na ziemię.
-Jesteśmy na cmentarzu, trochę powagi. - powiedział, stojąc nad nią. Podał jej rękę i pomógł wstać. -Przejdziemy się. -zapytał.
- Z przyjemnością się z Tobą przejdę . -powiedziała.
***
Damon wszedł wściekły do domu, był w nim tylko Stefan i konająca Margaret. Usiadł na kanapie i dorwał do ręki butelkę koniaku, upijając z niej łapczywie łyk za łykiem.
- Sugeruję, że nie poszło dobrze. -powiedział Stefan.
-Zejdź mi z oczu. -odpowiedział mu brat.
-Chcę porozmawiać.
- Teraz chcesz rozmawiać ?! Miałeś na to 150 lat bracie, 150 lat !!! Słyszysz mnie ! Wtedy trzeba było ze mną rozmawiać , obydwoje jesteście siebie warci! -rzucił pustą butelką w Stefana i wyszedł na taras, mijając po drodze Elenę, chciała go złapać za ramię, ale on odepchnął jej dłoń.
-Mówiłam, że to nie jest dobry pomysł, jest bardziej zraniony, niż był wcześniej, nie boisz się o niego.
-Boję się- powiedział Stefan – Ale co mogę zrobić? Znasz go, to Damon, on nie chce niczyjej pomocy.
-Wiem. - powiedziała Elena. - Nie widziałeś Jeremy'ego ? Wrócił ze mną do domu, ale później gdzieś zniknął, nie wiem gdzie jest, a o czwartej nad ranem, raczej się na spacer nie wychodzi.
-Na pewno nic mu nie jest, pomóc Ci go szukać?
-Stefan ? -zapytała Elena. - Ty... ty.... - rzuciła się mu szczęśliwa na szyję i pocałowała mocno w usta.
-Eleno....
-Stefan, znowu jesteś sobą ! Dawnym sobą, jak to możliwe?
-Nie musicie mi dziękować. - usłyszeli głos za sobą. To był Elijah, poprawiła na sobie marynarkę i otrzepywał ją z kurzu. Dziewczyna stanęła za młodszym z braci. - Spokojnie, chcę tylko z Tobą porozmawiać Eleno, nie zrobię Ci krzywdy, nie po tym , co usłyszałem.
- A co takiego usłyszałeś ? -zapytał Stefan.
- Jak zapewne wiecie, dawno temu, kochałem kobietę, która uciekła..
-To mnie akurat nie dziwi- dodał Stefan.
- Sęk w tym, że była ona ze mną w ciąży i urodziła mi dziecko.
- Nie kłam Elijah. Wiemy, że Penelope nie jest Twoją córką.
-Nie chodzi mi o Penelope, chodzi mi o mojego potomka, z którego linii wywodzi się Katerina, wywodziła się Isobel i wywodzisz się ty Eleno. - brunetka patrzyła na niego z niedowierzaniem. Ostrożnie ruszyła w jego kierunku, Stefan próbował ją powstrzymać, ale ona chciała by ją puścił, podeszła do Pierwotnego, tak, że prawie stykali się nosami – Chcesz mi powiedzieć, że jesteś moim dziadkiem ?
-Można to tak nazwać. -powiedział.
***
18 lat wcześniej, Mystic Falls.
Wysoki młodzieniec szybko przemierzał szpitalny korytarz, blond włosa piękność siedziała na krześle z założonymi rękoma. Nie była zadowolona z sytuacji w jakiej się znalazła.
- To jest zły pomysł, mówię Cię. - powiedziała.
- Nie dam rady jej wychować Penny, zrozum to.
-Ok, rozumiem, ale to nie znaczy, że trzeba ją oddawać Graysonowi. To idiotyczny i chory pomysł. Ona nie pozna wtedy prawdy o siebie, a to ważne , żeby poznała. Nie może żyć w niewiedzy....
- Nie powiem mojej córce, że jest tym..... sobowtórem. Grayson o niczym nie wiem, tak będzie najlepiej, to jedyny pomysł, by Elijah jej nie odnalazł. By Klaus jej nie dopadł.
- Dobrze, niech będzie po Twojemu, ale zobaczysz z tego będą tylko same problemy. Nic więcej.
- Penny. Ja wiem, że się o swoją rodzinę i że się będziesz martwić o Elenę...., ale gdyby mój brat, gdyby mój ojciec się dowiedział w co się wpakowałem.... zabiliby mnie. Mam być łowcą Penny, a nasza relacja wyklucza jedno z drugim.
-Kiedy zacząłeś gadać tak mądre rzeczy w wieku szesnastu lat John?- zapytała sarkastycznie.
- Dorosłem, może ty też powinnaś.
- Wcale, nie dorosłeś John, po prostu sex Ci się nie udał. - powiedziała to i wstała z krzesła. - Urodziła, Grayson przyjechał, spadam więc stąd. Nie jestem mile widziana w Twojej rodzinie, mimo iż oni nie wiedzą tego co ty. - John podszedł do niej i pocałował ją w policzek.
-John Gilbert ? To Pan ? - zapytała pielęgniarka wychodząca z pokoju obok- Proszę za mną. -powiedziała.
***
Obecnie.
Elena siedziała na kanapie, pustym wzrokiem wpatrywała się w ogień szalejący w kominku.
- W porządku ? -zapytał Stefan.
- Tak.... wszystko w porządku. - odpowiedziała mu. - Nie musisz się o mnie martwić.
-Jeremy dzwonił, poszedł się przewietrzyć, kazałem mu wracać do domu. Nic mu nie jest.
- To dobrze. -powiedziała. Skuliła się mocniej, podwinęła nogi do piersi. - Co z... ciałem Margaret?
- Zająłem się nim nie martw się. - usiadł obok niej, przytulił ją mocno do siebie. - Co to ? -zapytała wskazując na jej dłoń.
- Elijah mi to dał.- wręczyła mu białą kopertę z napisem ,,Elena Gilbert i bracia Salvatore”, Stefan otworzył ją i wysunął z niej śnieżnobiałą kartkę.
,, Rodzina Mikaelson ma zaszczyt zaprosić Elenę Gilbert i szanownych braci Damona i Stefana Salvatore, na przyjęcie, które odbędzie się dziś w naszym domu o godzinie 20.00.

Rodzina Mikaelson. „

Stafan przeczytał to jeszcze kilka razy, później podał je Elenie.
- Wybierzemy się, prawda ? -zapytała
-Chcesz iść ?
-Musimy to wreszcie wyjaśnić, wszystko co się da. - powiedziała. - Nie dam rady znieść, kolejnych kłamstw. - powiedziała.
-Dobrze, zadzwonię do pozostałych, zapytam się czy oni też dostali zaproszenia.
-Na pewno, to Klaus, , on coś szykuje. Wracam do domu, muszę się przygotować. - powiedziała, wstała z kanapy i wyszła z domu.
***
Radosny śmiech Penelope było słychać, na całym rynku. Siedzieli obydwoje na ławce, wampirzyca opierała głowę na jego ramieniu, on delikatnie dotykał jej włosów.
- Zapomniałam już, jak potrafiłeś mnie rozśmieszać. - powiedziała.
- Chyba muszę Cię przeprosić, że przez te sześć miesięcy, przed moją śmiercią nie odzywałem się zbytnio. To przez Isabel, gdyby nie pojawiła się ponownie w moim życiu...
- Isabel potrafiła zniszczyć każdemu życie.
-Dlatego starałaś się chronić Ricka... a teraz on Cię nienawidzi. - Penelope przytaknęła.
-Widzisz, mój problem polega chyba na tym, że ilekroć staram się komuś pomóc,wychodzi zawsze na odwrót. Czyż nie było napisane, w ,, Fauście”, że ,, Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąć, wiecznie dobro czyni.” ?
-U Ciebie powinno być, że wiecznie dobra pragnąć, zło czynisz.
- Nie znałeś mnie kilkaset lat temu, byłam naprawdę wredną suką.
-Ale znam Cię teraz.
-Wiem i dziękuję Ci za to. Pamiętasz, mówiłam Ci kiedyś o pewnej księdze.
-Księdze czarownic ? -zapytał
-Tak, można ją tak nazwać, nie mówiłam Ci przypadkiem co z nią zrobiłam ?
-Nie było to za czasów Salvatorów ?
-Oh... możliwe, nie pamiętam. - uśmiechnęła się blado.
-Coś się stało ?
-Muszę coś zjeść. -wstała z ławki i podała mu dłoń.
-Mam teraz ciągle gdzieś z Tobą łazić.
-Trzeba było mi się nie ujawniać Johnny. - zaśmiała się.
- Wujek John ? -usłyszeli za sobą głos Jeremy'ego. Odwrócili się gwałtownie w jego stronę.
- Jeremy ? Ty mnie widzisz ? -zapytał zdziwiony John Gilbert, po czym popatrzył na Penelope , która zrobiła wielkie, oczy, usta złożyła w dzióbek i powiedział – Uuups.